Machu Picchu jest całe we mgle, Wyana Picchu w ogóle nie widać, jest zimno i mokro i nic nie zapowiada zmiany pogody. Po 30 minutach jestem cały przemoczony, bluza mokra, spodnie w błocie, a w butach chlupie niemiłosiernie. Nie będę udawać. Jest źle, jest zimno, jest mokro i ruiny są całe zakryte, tak że niewiele widać, a o robieniu zdjęć nie ma mowy. Ciągniemy się zatem po wydeptanych ścieżkach, jak siedem nieszczęść i czekamy na cud. 11 lat temu w porze deszczowej miałem piękne słońce i czyste, niebieskie niebo.
Machu Picchu prezentowało się pięknie i wszyscy byli zadowoleni, Tym razem, w porze suchej, pada irytujący deszcz i całe ruiny są we mgle. Przez godzinę robimy klasyczną rundę wokół ruin (lamy, tarasy, schody, góry dookoła, w dole rzeka Urubamba, świątynie i budynki inkaskie) i około 10 w końcu zaczyna się przejaśniać. Mówiąc szczerze już straciłem nadzieję, ale jednak słonko powoli zaczyna się przebijać przez chmury, a mgła powoli zaczyna… podnosić się i niknąć ponad szczytami. Idziemy na najwyższy punkt widokowy, a przed nami budzi się do życia niesamowite Machu Picchu…