Albicelestes - mistrzami świata…
„Vamos, vamos Argentina,
vamos, vamos a ganar,
que esta banda quilombera,
no te deja, no te deja de alentar”
Jeszcze niedawno te słowa głośno wybrzmiewały na stadionie podczas finału Mistrzostw Świata w Lusajlu, w Katarze. Wtedy nikt nie wiedział, kto zdobędzie puchar, bo na boisko wyszli ci, którzy grali, jak równy z równym. Jedni chcieli powtórzyć ambitny sukces, a drudzy sięgnąć po długo wyczekiwane upragnione zwycięstwo.
Piłka została szybko rzucona na boisko, pierwszy gwizdek, i mecz się rozpoczął. Jednak nie było to powolnie rozgrywające się spotkanie, bo z każdą sekundą miałam wrażenie, iż Argentyna wiedziała, po co tu przybyła – przybyła po zwycięstwo. Rozgrywali, więc piłkę raz po razie stwarzając niebezpieczne sytuacje – przejmowali, atakowali i marzyli. Marzyli o bramce – najpierw o jednej, a potem o kolejnych, które miały przelać słodki smak triumfu na trójkolorową flagę.
Długo jednak nie musieliśmy czekać na pierwszą bramkę, ponieważ spotkanie otworzył rzut karny, który w 23 minucie wykorzystał perfekcyjnie Lionel Messi. Delikatnie, ale trafnie zmienił obraz meczu i wyprowadził swoją drużynę na prowadzenie. Kilka minut później argentyńska drużyna po przejęciu piłki w kuriozalnie szybkim tempie zwiększyła swoją przewagę, prowadząc 2:0, kiedy Di Maria w 36 minucie strzelił gola. Wystarczyło im tylko pięć podań – pięć podań i kilkadziesiąt sekund, aby pokazać, że nie przyjechali tutaj, aby wyjść z niczym – przejechali, żeby sięgnąć po to, czego im tak bardzo brakowało.
I tak pierwsza połowa zakończyła się pięknie budująca się przewagą Argentyny.
Jednak trwało to do czasu. Myślę, że najbardziej fascynującą rzeczą w piłce nożnej jest to, że nigdy nie możesz być niczego pewien, bo w każdej chwili los spotkania może się odmienić. Każda sekunda, każdy atak na bramkę, każdy rzut rożny może zakończyć się golem. I myślę, że dlatego Francuzi nie przestali walczyć – nie przestali wierzyć.
I zawalczyli, a bramka w 80 minucie z rzutu karnego dała im nadzieję – światło w tunelu – światło zdobycia pucharu.
I chwilę później znów zawalczyli – wyrównując wynik 2:2. Najgorsze minęło...
Na twarzach zawodników malowała się złość, ale ich ambicja nie ustawała. Każdy z nich chciał sięgnąć szczytu wygranej i nie było tu miejsca na najmniejszy błąd.
Jednak remis oznaczał dogrywkę, który przedłużył czasu mecz o kolejne 30 minut. Pół godziny nieustannych podań, prób przechwycenia piłki, żółtych kartek. Był to czas nieprawdopodobnych emocji,. Nadzieja, zwątpienie, triumf i rozgoryczenie.
Znów kilkadziesiąt minut i strzałów na bramkę - zakończyło dogrywkę wynikiem 3:3, kiedy w ostatnich chwilach Martinez bohatersko obronił strzał i pozostawił Argentyńczyków dalej w grze.
Jednak tym razem piłka nie zagrała w środku pola – boisko w pewnym sensie opustoszało, ponieważ rozpoczął się chwalebny „konkurs rzutów karnych”. Nie ma bardziej stresującej rzeczy niż sytuacja 1 na1 z bramkarzem, gdzie cały naród, kibice i bliscy oczekują od ciebie jednego: trafionego gola, a ty jako piłkarz musi przyjąć ten stres i nie da się mu pokonać. Musi strzelić szybko, pewnie i trafnie, ale nie zawsze jest to możliwe. Czasami ten stres przerasta formę i kończy spotkanie gorzkim smakiem łez.
I takim oto sposobem ośmiu piłkarzy raz po razie zmagało się z napiętą i gorączkową sytuacją.
Pot ciekł.
Minuty bezlitośnie biegły.
Kilka sekund i … strzał.
Celny bądź niecelny.
Szalę przechylił moment, kiedy Martinez obronił strzał Comana i wtedy francuskie odgłosy zwycięstwa podupadły, a kolejny przestrzelony strzał dla Francuzów nie przyniósł wiary ani nadziei, a jedynie pogrążenie w nostalgii. Zwątpili i przegrali. Przegrali swoją szansę na końcowy laur.
Ostatni strzał – kolejny, celny dla Argentyny był czymś, co wyczekiwali 36 lat… aż wreszcie zdobyli złoto mistrzów świata.
36 lat czekania...
120 minut gry...
4 rzuty karne...
Po tak długim czasie i tak niesamowitym finale mistrzostw – Lionel Messi wreszcie spełnił swoje marzenie – zdobył trofeum, którego oczekiwał, odkąd zaczął grać w reprezentacji Argentyny. I wydawać, by się mogło, że prawie je zdobyli, kiedy w 2014 roku sięgnęli po srebro. Wtedy istniał cień szansy, który jednak przepadł, a teraz Albicelestes pokazało swoją wielkość, piękną miłość do piłki nożnej i waleczność do samego końca.
Cały mecz szukali tej jednej upragnionej nadziei i tak oto wznieśli puchar świata.
Patrzę na to ze łzami, bo mimo zwycięstwa, ten mundial kończy pewną erę. Erę wielkich legend – postaci, które zapisały się na kartach futbolu już na zawsze – tworząc historię. I na pewno części z nich już nie zobaczymy na boisku. Cześć z nich pozostawiła po sobie tylko wygniecioną koszulkę powieszoną gdzieś wysoko, odbijające się echem wspomnienia i nazwisko, które na zawsze będzie definiować tę erę.
I kiedy myślę, iż ta era bezpardonowo dopada każdego – smutno mi.
Ze łzami patrzę na ten mundial i dopiero wtedy uświadamiam sobie, ile piłka nożna dla mnie znaczy.
Centrum Edukacji Medialnej i Interaktywności
Uniwersytet Szczeciński
ul. Cukrowa 12, 71-004 Szczecin
tel.: 91 444 34 71
e-mail: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
e-mail: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
© NiUS Radio Uniwersytet Szczeciński wszystkie prawa zastrzeżone.