©  NiUS Radio Uniwersytet Szczeciński wszystkie prawa zastrzeżone. 

 
  • Home
  • Wywiady
  • Obok oficjalnej historii żyje fascynująca historia ludowa. Wsie z bazami wojskowymi mają swoją mitologię [WYWIAD]

Obok oficjalnej historii żyje fascynująca historia ludowa Wsie z bazami wojskowymi mają swoją mitologię [WYWIAD]

2 Listopada 2021 | Krzysztof Flasiński
Fot. [archiwum prywatne]

„Lotnicze skanowanie laserowe pozwala odróżnić szlak utworzony przez żołnierzy od śladów zwierząt. Czasem mówimy o centymetrowych różnicach w ścieżkach, które powstawały przez 20 lat. Tak długotrwałe oddziaływanie człowieka powoduje już widoczną erozję gleby, nawet jeśli są to tylko ślady wojskowych butów. Ale żeby zobaczyć takie rzeczy, nie wystarczy zwykła fotografia satelitarna, która jest bezradna, jeżeli teren jest silnie zadrzewiony. Niezbędne jest wykorzystanie lotniczego skanowania laserowego” – mówi dr hab. Grzegorz Kiarszys z Instytutu Historycznego Uniwersytetu Szczecińskiego.


W jaki sposób doszło do tego, że zainteresował się Pan badaniami materiałów wywiadowczych?

Amerykańskie agencje rządowe regularnie odtajniają swoje materiały. Zainteresowałem się tym tematem i zacząłem szukać publikacji, które by dotyczyły katastrofy kysztymskiej w kombinacie Majak w 1957 roku. Nie znalazłem żadnych tekstów naukowych, w których opierano by się na tych fotografiach, w których opierano by się na szpiegowskich fotografiach satelitarnych, więc wystąpiłem do archiwum, gdzie przechowywane są odtajnione materiały CIA o ich przekazanie. Pamiętam, że byłem zaskoczony, bo okazało się, że wcześniej żaden archeolog tego nie zrobił dla zimnowojennych obiektów, które badałem. Zdjęcia analizowali tylko fotointerpretatorzy CIA do celów wywiadowczych i od tamtego czasu nikt ich nie dotknął. Byłem pierwszą osobą, która je oglądała. To niepowtarzalna okazja dla archeologa.

Co widać na tych zdjęciach?

Przykładowo, część materiału, pochodzącego z lat 60. oraz początku lat 70. XX wieku, dotyczy obszaru kombinatu Majak, na którym są reaktory atomowe. Można zobaczyć pozostałości obozów pracy funkcjonujących w systemie gułagu, które zostały zlikwidowane po 1953 roku, ale do początku lat 60. pozostały po nich ślady oraz ogrodzone obszary koszar, w których stacjonowali żołnierze pilnujący więźniów. Wyraźne są sygnały, wskazujące na skażenie radioaktywne, wycięte lasy, zamiana drzew iglastych na liściaste brzozy, które były o wiele bardziej odporne na ówczesny opad radioaktywny. Ogromne wrażenie robią znikające wsie, które zostały wyburzone lub opuszczone, ale cały czas przy ulicach stoją puste chałupy. Przy tych wsiach widać jamy wykopane buldożerami. Gdy żołnierze ewakuowali – z dużym opóźnieniem, chorych już, jak czytamy w raportach CIA – mieszkańców, w tych dołach zakopywano wszelkie płody rolne i zwierzęta gospodarskie, aby nie trafiały one na rynek i nie były sprzedawane. Podobną scenę można było oglądać w popularnym niedawno serialu „Czarnobyl”. Procedura ta została wypracowana właśnie po katastrofie w Majaku. Co ciekawe, niektóre jamy wciąż są otwarte, czyli albo nie zostały użyte, albo zawartość nie została zasypana. Jedno zdjęcie szczególnie zapadło mi w pamięć. W tych miesiącach w nocy temperatura spada tam poniżej -20 stopni Celsjusza, a w dzień również cały czas jest ujemna. W tych warunkach wszystkie jeziora w tamtym rejonie są oczywiście zamarznięte. Z wyjątkiem jednego, które dosłownie wrze, parując olbrzymią chmurą. Do tego zbiornika odpływała woda chłodząca reaktory.

Jeziora, a nawet budynki, to dość duże obiekty. A jakie najmniejsze elementy można znaleźć za pomocą współczesnych metod archeologicznych?

Można na przykład zauważyć ścieżki, które wydeptali żołnierze, patrolujący teren. Lotnicze skanowanie laserowe pozwala odróżnić szlak utworzony przez żołnierzy od śladów zwierząt. Czasem mówimy o centymetrowych różnicach w ścieżkach, które powstawały przez 20 lat. Tak długotrwałe oddziaływanie człowieka powoduje już widoczną erozję gleby, nawet jeśli są to tylko ślady wojskowych butów. Ale żeby zobaczyć takie rzeczy, nie wystarczy zwykła fotografia satelitarna, która jest bezradna, jeżeli teren jest silnie zadrzewiony. Niezbędne jest wykorzystanie lotniczego skanowania laserowego.

Te konkretne materiały wywiadowcze i źródła poznajemy dopiero dzisiaj, ale zdjęcia lotnicze były już wykorzystywane w archeologii od dawna.

Od ponad stu lat. Włoski archeolog Giacomo Boni wykonywał fotografie Forum Romanum z balonu już pod koniec XIX wieku. Słynne zdjęcie Stonehenge wykonał, w ramach ćwiczeń, porucznik Philip Henry Sharpe z brytyjskiej Królewskiej Sekcji Balonowej Inżynierów w 1906 roku. Później już – szczególnie po doświadczeniach pierwszej wojny światowej, porażce zwiadu prowadzonego przez kawalerię konną i wykorzystaniu w tym celu zdjęć z powietrza – często fotografowane były w ten sposób zabytki kolonialne, na przykład na Bliskim Wschodzie czy w północnej Afryce. Był to zaskakujący dzisiaj dla nas etap rozwoju archeologii, kiedy zabytki położone w regionach kolonialnych traktowano jak zasoby naturalne i poszukiwano ich w ten sam sposób, jak dzisiaj szukalibyśmy ropy czy węgla. Po zlokalizowaniu zabytków, wykonaniu fotografii, nanoszono je na mapę i tworzono plan eksploatacji tych miejsc i przewiezienia zabytków do Europy. Wielu lotników po pierwszej wojnie światowej zostało archeologami-amatorami. Można powiedzieć, że właśnie wtedy pojawiła się refleksja dotycząca świadomej archeologii, opartej na zdjęciach z lotu ptaka. Przodowali w tym Brytyjczycy, Niemcy i Francuzi, ale w Polsce też mieliśmy wczesne próby. Pierwsza fotografia lotnicza ważnego stanowiska archeologicznego w Rzucewie nad Zatoką Pucką została wykonana w 1926 roku. Doskonale znane są również fotografie zrobione podczas wykopalisk osady w Biskupinie. Co ciekawe wykonywano je zarówno z balonów, jak i wojskowych samolotów. Z dwudziestolecia międzywojennego pochodzi również seria zdjęć wczesnośredniowiecznych grodzisk związanych z początkami państwowości polskiej.

Pracuje Pan, oglądając tylko zdjęcia?

Nie, zawsze jadę na miejsce. Zobrazowania satelitarne, zdjęcia lotnicze czy skanowanie laserowe to tylko pierwszy z etapów. W zależności od potrzeby, już na miejscu robimy badania geofizyczne, a czasami naziemne skanowanie laserowe. Na przykład w moim projekcie zeskanowaliśmy wnętrze schronu T-7, który służył jako magazyn głowic jądrowych. Wykonuję też własne fotografie z samolotu lub korzystając z drona. Często posługuję się archiwalnymi mapami. Przygotowanie do wyjazdu to istotna część takiego badania. Stanowiska, które odwiedzam, są zazwyczaj położone bardzo daleko. Muszę wiedzieć, czego mam się tam spodziewać.

W badaniach łączy Pan metody ilościowe, oparte na nowoczesnej technologii, oraz jakościowe, na przykład wywiady z mieszkańcami.

Już podczas studiów miałem do czynienia z metodami teledetekcyjnymi, jednak dopiero w ciągu dwóch ostatnich dziesięcioleci zdecydowanie wzrosła dostępność tych technik. Obecnie już przeciętne komputery domowe mogą liczyć modele, które wcześniej były nieosiągalne dla zwykłego użytkownika. Zmieniło się to do tego stopnia, że mogę bez problemu pracować wspólnie ze studentami, i każdy z nich może wykonywać obliczenia na własnym, domowym sprzęcie. Metody ilościowe traktuję raczej jako wtórne, pomocnicze w moich analizach. Zasadniczo skupiam się na badaniach jakościowych. Poza tym wywiady z okolicznymi mieszkańcami są niezwykle interesujące. Chętnie opowiadają oni o całej historii miejsc w których żyją, o zwyczajach, mitach.

Pyta Pan o legendy?

Można się wtedy bardzo dużo dowiedzieć. Ludzie mieszkający w dużych miastach i mniejszych miejscowościach często nie zdają sobie z tego sprawy, ale na wsiach są żywe lokalne mity. Co ciekawe, one się powtarzają. W miejscach, gdzie znajdowały się radzieckie bazy wojskowe funkcjonuje swoista mitologia. Często się zdarza, że podchodzę do miejscowych, którzy żyją w tym samym miejscu od dziesiątek lat, i pytam, co widzieli, co słyszeli, jakie historie zostały zapamiętane. I słyszę opowieści, które później weryfikuję w źródłach jako prawdziwe, ale również o tym, że po odejściu żołnierzy radzieckich bagna wyschły, a woda w jeziorze opadła, ponieważ została wykorzystana do zalania silosów po rakietach atomowych.

Ma to jakieś uzasadnienie?

Praktyczne? Żadnego. Nie ma znaczenia, że silosów nie było, a nawet gdyby istniały, zdecydowanie łatwiej i skutecznie można by je po prostu zasypać piaskiem. Natomiast analizując to jako mit, możemy powołać się na etnografa Kazimierza Moszyńskiego, który zaznaczał, że woda w kulturze ma funkcję oczyszczającą, ukrywającą. Legenda ta, mimo że lokalna i związana z konkretnym miejscem, powtarzała się w oddalonych od siebie o setki kilometrów wsiach, których mieszkańcy zapewne nigdy się nie spotkali i najprawdopodobniej nawet nie wiedzą nawzajem o istnieniu swoich miejscowości. W naszej świadomości oczyścić może właśnie woda, a nie piasek.

Rozmawiał dr Krzysztof Flasiński

Więcej w papierowym wydaniu „Przeglądu Uniwersyteckiego”
Zobacz też: https://www.facebook.com/PrzegladUniwersytecki/



NiUS Radio

Centrum Edukacji Medialnej i Interaktywności
Uniwersytet Szczeciński
ul. Cukrowa 12, 71-004 Szczecin
tel.: 91 444 34 71
e-mail: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
e-mail: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.


© NiUS Radio Uniwersytet Szczeciński wszystkie prawa zastrzeżone. 

Do góry