©  NiUS Radio Uniwersytet Szczeciński wszystkie prawa zastrzeżone. 

 
  • Home
  • Wywiady
  • "Zasady ewaluacji wpłynęły nie tylko na instytuty, ale także na indywidualną pracę każdego z nas"

"Zasady ewaluacji wpłynęły nie tylko na instytuty, ale także na indywidualną pracę każdego z nas"

27 Grudnia 2022 | Krzysztof Flasiński
Fot. "Przegląd Uniwersytecki"

Zapraszamy do przeczytania rozmowy z dr. hab. Tomaszem Czapiewskim, prof. US - dyrektorem Instytutu Nauk o Polityce i Bezpieczeństwie Uniwersytetu Szczecińskiego.

Jak zasady ewaluacji wpłynęły na pracę Instytutu Nauk o Polityce i Bezpieczeństwie US?

Uważam, że sukces Instytutu to sukces całego zespołu. Innej możliwości przy obecnych zasadach nie było. Idea tej ewaluacji była zupełnie inna niż poprzedniej. Obecnie bardziej niż liczba wielkich gwiazd naukowych, publikujących w doskonałych czasopismach ważny był, paradoksalnie, odsetek pracowników, którzy nie prowadzą badań i niczego nie publikują. Możliwości ratowania osób, które nie publikują były bardzo ograniczone. Każdy członek zespołu, który nie wniósł wartościowych publikacji do puli obniżał ocenę dyscypliny i przyczyniał się do wzrostu ryzyka przyznania słabszej kategorii. Ta zasada była bardzo istotna i dlatego mówię o sukcesie całego Instytutu i wszystkich jego pracowników jako zespołu. Przede wszystkim u nas odsetek pracowników, którzy nie wykonali swoich zobowiązań w zakresie pracy publikacyjnej, był bardzo niewielki. Z podsumowania, które wykonałem na koniec okresu ewaluacyjnego wynikało, że ponad dziewięćdziesiąt procent pracowników wykonało swoje założenia i plany przygotowane z myślą o ewaluacji i całościowo miało pozytywny wkład, czyli podwyższało ogólny wynik.

Jakie to były plany?

Nasz punkt odcięcia – czyli punktacja, poniżej której nie chcieliśmy schodzić i zgłaszać publikacji – wynosił sto. Udało się ten cel osiągnąć. Znalazło się kilka artykułów za siedemdziesiąt, jednak wszystkie pozostałe wniosły do puli sto lub więcej punktów. Do ewaluacji nie zmieściło się ponad trzydzieści artykułów siedemdziesięciopunktowych.

Czy takie cele wpłynęły na Pana rolę w zespole jako dyrektora Instytutu?

Ewaluacja jest bardzo skomplikowanym procesem, ale jeżeli chcieliśmy osiągnąć wysoki wynik, musieliśmy się bardzo dobrze orientować w jej zasadach. Najpierw spędziliśmy dużo czasu, aby poznać reguły gry. Później staraliśmy się je przełożyć na bardzo praktyczne wskazówki dla pracowników. Nie chciałem, aby moja rola ograniczyła się do ogólnego „Piszcie!”. W rozmowach mówiliśmy konkretnie o liczbie tekstów, obszarach badawczych, terminach. Myślę, że istotne było też zdjęcie z pracowników blokady, że coś się musi koniecznie udać. To może paraliżować i demotywować. Moim celem było pobudzenie pracowników do tego, że będą pisali i podejmowali próby. Zdawałem sobie sprawę, że nie zawsze – szczególnie w kontekście krótkiego czasu, jaki został na początku mojej kadencji do końca okresu ewaluacyjnego – działania te przyniosą wymierny efekt. I myślę, że to pomogło, bo w większości przypadków jednak te cele zostały osiągnięte.

Co Pan sądzi o ewaluacji w tym kształcie, w którym przeprowadzono ją ostatnio?

Początkowo, z jednej strony stosowano zasady konkurencyjności, rywalizacji przypominającej zawody sportowe na punkty w tabeli. Z drugiej jednak wprowadzono kategorię tak zwanych uczelni badawczych, które otrzymywały dodatkowe wielomilionowe środki na badania, bonus na starcie, którego pozostałe jednostki nie miały. Trudno w tej sytuacji mówić o zdrowej, sprawiedliwej rywalizacji. Każda kolejna zmiana, która była próbą odkręcania wcześniejszych założeń, mnie osobiście, jako dyrektora Instytutu, cieszyła. Wielką zmianą reguł był wykaz czasopism, który był o tyle rewolucyjny, gdyż działał wstecz. Gdy słuchaliśmy wypowiedzi ministerstwa, wyraźnie wyczuwaliśmy, że chodzi o dowartościowanie rodzimych czasopism. Zasadniczo, punktacje zostały podniesione. Niektórzy pracownicy pytali, po co wysyłać teksty, skoro i tak nie wiadomo gdzie. Jednak ci, którzy publikowali dużo, otrzymali premię – bo przynajmniej część ich tekstów otrzymała więcej punktów. Okazało się, że mimo tego, że do zmian dochodziło w trakcie okresu ewaluacyjnego, były one korzystne dla badaczy aktywnych naukowo i publikujących. Choć rzeczywiście, mogło się okazać, że ta pierwotna idea wprowadzenia polskich naukowców do periodyków z najwyższej półki światowej może nie być najlepszą strategią dla jednostek, a lepiej było jednak szukać czasopism polskich, które później zyskały na wartości punktowej.

Ewaluacja jest bardziej łaskawa dla mniejszych instytutów?

Jak wspominałem na początku, liczył się procent pracowników badawczych i badawczo-dydaktycznych, którzy nie publikują. Taki system zachęca do manipulacji liczbą N, na przykład masowego przenoszenia pracowników na etaty dydaktyczne. Podkreślam, że chodzi mi o działania na skalę masową. Z drugiej strony, zasady te w mniejszym stopniu faworyzują największe jednostki, zatrudniające nawet kilkuset badaczy, gdzie są oczywiście naukowcy o wielkich nazwiskach, których wszyscy w naszych dyscyplinach znamy. Jednak jest tam również większe ryzyko pojawienia się osób, które nie przynoszą punktów do wspólnej puli. Ostatnio ukazało się jednak zbiorcze zestawienie danych liczbowych z całej ewaluacji, które wbrew intuicyjnym ocenom wykazało, że wielkie instytuty (powyżej stu pracowników) radziły sobie zazwyczaj lepiej niż małe (poniżej dwudziestu pracowników).

Wpłynęło to, Pana zdaniem, na zmiany w czołówce naukowej?

W części dyscyplin wyniki były sensacyjne, a chyba najbardziej sensacyjne właśnie w naszej dyscyplinie. W tym przypadku na trzydzieści cztery jednostki zgłoszone do ewaluacji tylko sześć otrzymało kategorię A lub A+, i wśród tych sześciu nie było przedstawicieli wielkich uczelni z Warszawy, Krakowa, Poznania czy Wrocławia. Kategorię A+ otrzymał Uniwersytet Śląski z Katowic, natomiast A – Bydgoszcz, Toruń, SWPS, Zielona Góra i my. Na jednej z tych uczelni liczba N wynosiła 12,5, czyli właściwie minimum konieczne do zgłoszenia dyscypliny do oceny. Ta ewaluacja przypominała grę strategiczną, w której równie ważne co prowadzenie badań, było wyszukiwanie luk w systemie, czy też szans, pozwalających powiększyć punktację. Znam przypadek, gdzie decydujące dla wysokiej oceny było opublikowanie kilku monografii w wydawnictwie drugiego poziomu. Przy niskiej liczbie N kilka takich książek zmienia drastycznie ostateczną punktację.

System punktowy miał również konsekwencje nie tylko dla Instytutów, ale także indywidualnie dla pracowników.

Tak, konsekwencje były znaczące. Wokół wymogów ewaluacyjnych zbudowano system oceny pracowniczej oraz system motywacyjny. To sprawiło, że coraz częściej to nie dyrektorzy apelowali do pracowników o wywiązywanie się ze swoich planów, ale to sami badacze szukali ścieżek, które mogłyby prowadzić do publikacji wyników badań w wysoko punktowanych czasopismach. Dzięki takiemu podejściu zyskiwali nie tylko spokój i stabilność zatrudnienia, ale również premię finansową.

Jak Pan ocenia system motywacyjny na Uniwersytecie Szczecińskim?

Bardzo dobrze. Przede wszystkim, zmieniła się filozofia podejścia do wykonywania naszych obowiązków. Naukowcy zaczęli bardziej zabiegać o prestiżowe, a co za tym idzie – lepiej punktowane miejsca publikacji wyników swoich badań. Uważam, że trafionym rozwiązaniem było skonstruowanie systemu motywacyjnego w oparciu o kryterium jakościowe, a nie ilościowe. Dzięki temu można było skupić się bardziej na jednym, ale wybitnym tekście w ciągu roku. Nie możemy też pomijać wymiernego aspektu materialnego. W moim Instytucie są pracownicy, którzy otrzymali znaczący, jak na nas – akademików, bonus finansowy. To również motywuje do pracy.

Wyszukiwanie odpowiednich miejsc do publikacji wyników badań mogło być kluczowe?

Tak, dlatego wraz z pełnomocnik do spraw ewaluacji w naszym Instytucie przeglądaliśmy wysoko punktowane czasopisma, w których ukazywały się teksty polskich politologów. Szukaliśmy takich periodyków, w których znajdowały się materiały tematycznie zbieżne z zainteresowaniami naukowymi naszych pracowników, którzy później otrzymywali sugestie tytułów, do których mogliby zgłosić swoje teksty. Nie ograniczaliśmy się jedynie do tytułów z dyscyplin ściśle związanych z naszym Instytutem, ponieważ pracownicy prowadzą również badania z zakresów zazębiających się z innymi dyscyplinami, a ustawa nie karała za publikowanie w czasopismach spoza deklarowanej dyscypliny. Pierwotnie w rozporządzeniu wskazano, co prawda, dość restrykcyjny limit dwudziestu procent artykułów opublikowanych w periodykach nieprzypisanych do wskazanej dyscypliny, ale w ostatecznej wersji z tego zrezygnowano. Z rozmów z innymi dyrektorami instytutów wnoszę, że nie było przypadków zakwestionowania publikacji na tej podstawie. Zdarzały się natomiast kłopoty z artykułami nowych pracowników, pracujących tylko w ostatnim roku. Osoby te były wliczane do liczby N, ale eksperci odrzucali ich publikacje, argumentując, że nie powstały w związku z pracą badawczą prowadzoną w ocenianej jednostce. Z jednej strony jest to sensowne i ma logiczne uzasadnienie, z drugiej – może jednak prowadzić do niechęci do zatrudniania nowych osób w drugiej połowie okresu ewaluacyjnego. Oczywiście, jeśli ta przyjęta przez ekspertów zasada zostanie utrzymana.

Oprócz działalności stricte naukowej, jak Instytut został oceniony w trzecim kryterium wpływu na otoczenie społeczno-gospodarcze?

Bardzo wysoko, co było dla nas miłą niespodzianką. Przygotowaliśmy trzy projekty, powołaliśmy zespoły i mianowaliśmy kierowników. Z czasem wybraliśmy dwa z nich. Pierwszy wynikał z zainteresowań znaczącej części pracowników, którzy badają mniejszości w naszym województwie. W dużej mierze zajmujemy się kwestiami powiązanymi z różnorodnością etniczno-kulturową regionu. Drugi skupiał się na europeistyce i wyróżniał się wydarzeniami o zasięgu międzynarodowym. Opisy te uzyskały bardzo dobre oceny, uzyskując też wyniki powyżej wartości referencyjnej kategorii A.

Czy pozyskiwanie grantów zostało ocenione równie wysoko?

Niestety nie. Myślę, że znaczącą rolę odegrała tu specyfika dyscypliny. Porównując do innych dyscyplin w obrębie Uczelni, nasz rezultat był dobry, ale to co w innych dyscyplinach dawało nawet kategorię A, w naszym przypadku na to nie pozwoliło. Nie jesteśmy tutaj pewnie obiektywni, ale w naszej opinii ukazuje to największą wadę ostatniego etapu tej ewaluacji – swoistą loteryjność wartości referencyjnych budowanych w oparciu o pojedyncze wyniki najlepszych jednostek w dyscyplinie. Z tego powodu w niektórych dyscyplinach (takich jak nasza) liczba kategorii A wynosiła szesnaście, siedemnaście procent wszystkich zgłoszonych jednostek, a w innych czterdzieści procent lub nawet więcej.

Rozmawiał dr Krzysztof Flasiński

Polecamy najnowszy numer "Przeglądu Uniwersyteckiego"!

Lorem ipsum dolor sit amet, consectetur adipiscing elit, sed do eiusmod tempor incididunt ut labore et dolore magna aliqua. Ut enim ad minim veniam, quis nostrud exercitation ullamco laboris nisi ut aliquip ex ea commodo consequat.


NiUS Radio

Centrum Edukacji Medialnej i Interaktywności
Uniwersytet Szczeciński
ul. Cukrowa 12, 71-004 Szczecin
tel.: 91 444 34 71
e-mail: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
e-mail: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.


© NiUS Radio Uniwersytet Szczeciński wszystkie prawa zastrzeżone. 

Do góry